Ile kosztuje Urząd Miejski w Szczuczynie zaangażowanie w prace na szczuczyńskim klasztorze? – pyta anonimowo zatroskany mieszkaniec...
Wystarczy krótka wizyta na ruinach siedziby założyciela naszego miasta Stanisława Antoniego Szczuki, żeby zrozumieć dlaczego i czy warto było podjąć tak olbrzymi trud prac remontowych. Siedziby, której nie strawiły wojna, trzęsienie ziemi, czy też inne zdarzenie pogodowe. Podstawową siłą destrukcyjną okazaliśmy się (niestety) my sami. Kierowani trochę biedą, bardziej potrzebą, rozebraliśmy mury budynku cegła po cegle, belka po belce. Nie chodzi o to, by teraz rozliczać winnych. Gdyby spalona przez Niemców synagoga nie została zburzona, mielibyśmy dzisiaj kolejny niezwykle cenny zabytek naszej historii, kultury i religii.
Wystarczy wspomnień, przejdźmy do czasów nam bliższych.
Budynki popijarskiego klasztoru dla wielu z nas są niezwykle ważnym wspomnieniem, które nierozerwalnie wiąże się z funkcjonującą w nich przez wiele lat szkołą. Po jej likwidacji został obraz nędzy i rozpaczy. Na szczęście dokonana przez księdza Olszewskiego wymiana dachu na całym kompleksie ratowała sprawę. Brak pomysł a przede wszystkim środków finansowych powodowały, że przez kolejne lata w "klasztorze" nic się nie działo. Nie były one wykorzystywane, jednak kolejne lata i zimy czyniły znaczne spustoszenie. Mimo, iż cały obiekt wybudowano na wzniesieniu, to wykonane betonowe opaski, nawiezienie dodatkowej ilości ziemi oraz brak właściwego odwodnienia powodowały, że fundamenty oraz ściany dosłownie nasiąkały wodą.
Ważne jest to, że potężne fundamenty kościoła i budynków klasztornych wykonane są z czerwonej cegły a nie kamienia. Cegła to nie kamień - nie znosi wilgoci! Dlatego pierwszy etap prac obejmował skucie tynków na wysokości 1 metra, wykonanie odwodnienia, obniżenie poziomu zero gruntu wokół ścian o około 0,7 metra oraz wymianę zlasowanych cegieł na nowe. Prace te trwały półtora roku. Po ich ukończeniu odsłonięte cegły odzyskiwały powoli swoją strukturę. Co ciekawe, gdy odrywaliśmy płatami spękany tynk, to cegły kruszyły się, jakby były wykonane ze zwykłego piasku. Obecnie, po dwóch latach "suszenia" odzyskały swoją pierwotną twardość.
Z tak rozpoczętą robotą trzeba było coś dalej robić.
Obiektu nie można było pozostawić na dalszą łaskę i niełaskę czasu. Wtedy razem z księdzem Robertem Zielińskim wymyśliliśmy i dopracowaliśmy pomysł remontu kompleksowego i utworzenia Centrum Warsztatowo - Muzealnego. Powstała dokumentacja projektowa i kosztorysy. Kwota pięciu milionów złotych na jakie opiewały zaplanowane prace powodowała u nas nie tylko zawroty głowy. Wiedzieliśmy doskonale, że sami nie damy sobie rady, a datki mieszkańców i ludzi dobrej woli nie wystarczą. Rozpoczęliśmy starania o wsparcie ze środków Unii Europejskiej. Pierwsza wizyta panów marszałków: Jerzego Leszczyńskiego i Stefana Krajewskiego pokazała, że szansa jest, ale droga do sukcesu i spełnienia naszych marzeń o uratowaniu najpiękniejszego zabytku nie tylko Szczuczyna, ale unikalnego nawet w skali kraju nie będzie łatwa.
Zaczęliśmy prace nad wnioskiem. Niezwykle pomocni okazali się fachowcy z białostockiej firmy Tomas Consulting, którzy jestem niezwykle wdzięczny na okazane wsparcie. Rywalizacja w głoszonym naborze w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podlaskiego była wręcz kosmiczna. Stanęliśmy w szranki z klasztorem w Wigrach, Pałacem Branickich i wieloma innymi bardziej znanymi, co nie znaczy wcale, że bardziej wyjątkowymi zabytkami. Nasz pomysł, nasze potrzeby i wizja Centrum okazały się pomysłem na przysłowiową piątkę. Wylądowaliśmy w "czubie" listy tych, którzy otrzymali wsparcie. Wtedy sukces przerodził się w kolejne zmartwienie, żeby dostać cztery miliony, musimy mieć jeden własny...
Skąd wziąć milion złotych?
No cóż, nie pozostaje nic innego jak zbiórka. Na wykonanie prac mamy dwa i pół roku i to jest czas na zebranie tzw. wkładu własnego. Wiedzieliśmy tylko, że musi nam się udać! Po drodze Robert zmienił się na Jacka, było dużo obaw i wątpliwości z tym związanych, ale okazało się, że nowy gospodarz wie w czym rzecz i od pierwszego dnia zaangażował się w nasze prace bez reszty.
Rozpoczęliśmy zbiórkę środków i trwa ona po dzisiejszy dzień. Były koncerty, kalendarze, dni otwarte, zbiórki podczas corocznych odwiedzin duszpasterskich. Na parafialne konto ląduje prawie każdy zebrany przez księży grosz. Prawie każdy, bo przecież żyć trzeba, a utrzymanie takich obiektów to również spore koszty bieżące. Nowy gospodarz zmniejszył do jednego liczbę wikarych. Nasi księża radzą sobie obecnie bez gospodyni. Oszczędnie i do celu, którym jest zbiórka środków na udział własny w projekcie.
Razem z Radnymi Rady Miejskiej przyjęliśmy swoiste zobowiązanie, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ze skromnych środków budżetu naszego miasta przeznaczyć przez trzy lata łączną kwotę 300 tysięcy złotych na ten cel, a wić po 100 tys. rocznie. Nasi księża muszą więc uzbierać brakujące 700 tysięcy, które rozłożone na czas realizacji projektu dają około 230 tysięcy rocznie. Da się to zrobić przy naszej dobrej woli i zrozumieniu wyjątkowości chwili, w której mamy szansę uczestniczyć.
W realizację prac włączyłem się razem z moimi najbliższymi współpracownikami. O dokumentację związaną z realizowanym wnioskiem i wsparciem UE dba Anna Romaniuk, o właściwy przebieg i jakość prac budowlanych dabają: Waldemar Filipkowski oraz Bogusław Ramotowski. Nad finansami czuwa Małgorzata Jarmutowska. Każdy z nas pracuje społecznie wierząc w sens i rangę podjętego zadania.
Miejcie wiarę i przekonanie, że wrzucając złotówkę na tacę w szczuczyńskim kościele, wpłacając pieniądze na wiele innych sposobów i okazji wspieracie dzieło wielkie i wyjątkowe. Wspólnie ocalimy kawał naszej historii i sprawimy, że wizja Szczuki przetrwa i uzyska nadzieję na przyszłą świetność. A już niebawem spotkamy się na kolejnych "dniach otwartych na budowie" i zobaczycie, co udało się nam już zrobić. - informuje Artur Kuczyński, Burmistrz Szczuczyna.